Myśląc o Holandii, pewnie po jakimś czasie wspomnimy o jakiejś goudzie czy innym edamie. A skoro mowa o tradycyjnych serach, to nie mogłam nie odwiedzić targu serowego, będącego tradycją tego kraju. Niestety, zwyczaj ten powoli zamyka, bo tego typu targi odbywają się już tylko w czterech holenderskich miastach i to tylko z sezonie turystycznym. Ja na to wydarzenie wybrałam się akurat do Alkmaaru.
Na głównym placu miejskim z wagą - Waagplein - w każdy letni piątek o 10 zaczyna się serowy spektakl, skupiający tłumy turystów. Kwadrans przed wybiciem dzwonka, sygnalizującego rozpoczęcie targu, zaczynają się finalne przygotowania - ostatni stretching, rozniesienie noszy, na których każda gildia będzie przenosić ser.
Po oficjalnym otwarciu targu, następuje kontrola jakości sera, a gdy zostanie ustalona cena, następuje cały spektakl - najpierw panowie w niebieskich koszulach przenoszą krążki serowe na nosze, potem specjalnie wytrenowani panowie w bieli zanoszą ser do wagi, skąd później zabierają go do wozów, na które krążki przeładowywane są przez panów w brązowych koszulach, po czym wywożone do samochodu, który później rozwozi ser do sklepów w całej Holandii.
Jeden krążek goudy waży około 12 kilogramów, a na jednych noszach przenoszonych jest 8 takich krążków, więc praca ta jest niezwykle wyczerpująca. Członkowie gildii wypracowali specjalny krok, dzięki któremu nosze nie są zbyt rozkołysane, przez co wygodniej im przenieść blisko sto kilogramów sera.
W domu wagi na rynku, znajduje się również Muzeum Sera, z którego jest całkiem niezły widok na cały plac, a co za tym idzie na sam targ serowy. Oprócz targu, warto jednak pokręcić się po mieście, bo Alkmaar jest malowniczym miejscem pełnym niespodzianek. No i sam targ jest świetną inicjatywą :)
Pozdrawiam upalnie,
Karolina
20/07/2014
08/07/2014
My 7 tips for Brussels
Relacja z mojego trzydniowego wypadu do Brukseli właśnie dobiega końca, ale zanim przejdziemy dalej, chciałabym się z wami podzielić paroma spostrzeżeniami na temat tego miejsca.
1. Komiksy kojarzyłam jedynie z wytworami amerykańskiego Marvela, mając ich za absolutnych mistrzów w tym fachu, a tu się nagle okazuje, że belgijskie komiksy (wiedzieliście, że Smerfy pochodzą z Belgii?) były pierwsze i na dodatek mają duży wpływ kulturę komiksową w Europie. Wow! A brukselską miłość do komiksów zaobserwować łatwo, bo całe miasto pomaziane jest przecudownymi muralami. A dla totalnie wkręconych w temat została wyznaczona specjalna trasa śladami wszystkich brukselskich murali.
2. Bruksela jest magicznym miastem, w którym miałam okazję parę razy zabłądzić - a wierzcie mi lub nie, mapą to ja się obsługiwać potrafię. Jednak ilość bocznych uliczek bocznej ulicy jest tak duża, że łatwo poczuć zawrót głowy i skręcić w złą stronę. Mimo to nie bójcie się - odkryjecie przez to wiele cudownych zakątków.
A jeżeli chcecie zaopatrzyć się w mapę to takową znajdziecie za pół euro w informacji turystycznej na Grand Place. A jeżeli jesteście ultra budżetowymi podróżnikami, to słyszałam o USE-it, czyli informacji turystycznej dla młodych obieżyświatów, która mapki rozdaje za darmo.
3. Nie wiem, co Belgom chodzi po głowie, ale mają oni słabość do...siusiającej ferajny. Oprócz Manneken Pis, za którym stoi dość szlachetna historia, jest też Jeanneken Pis - ona jednak jest tylko atrakcją turystyczną oraz Zinneke, o którym niewiele w sumie wiadomo.
4. Uważajcie, bo w Belgia jest krajem dwujęzycznym, a to oznacza, że każda informacja/znak/szyld/cokolwiek innego jest zarówno w języku francuskim jak i holenderskim. Wprowadza to mały zamęt, szczególnie podczas chodzenia po mieście - najlepiej więc wybrać jeden język i konsekwentnie go szukać w gąszczu informacji i tabliczek.
5. Jeżeli jakimś trafem wasz wzrok powędruje dość nisko i zauważycie takie coś przy drzwiach, co pokazuje poniższe zdjęcie, to oddychajcie głęboko - wszystko jest w normie - właśnie zobaczyliście belgijskie grattoir, czyli czyściki do butów. Bo wiecie, kiedyś po mieście jeździły konie, było błotko, a do domu przecież nikt nie chciał nanieść brudu do domu, prawda?
6. Chcąc dostać się do Atomium trzeba złapać linię metra numer 6 - oznaczoną kolorem niebieskim i wysiąść na stacji Heysel.
7. A moje spostrzeżenia zakończę bardzo smutnym akcentem - kierowcy brukselscy do kulturalnych nie należą i nie mają w zwyczaju przepuszczania pieszych, co czasem wymaga wielkiej cierpliwości. Dlatego uważajcie, o ile życie wam miłe.
Pozdrawiam,
Karolina
1. Komiksy kojarzyłam jedynie z wytworami amerykańskiego Marvela, mając ich za absolutnych mistrzów w tym fachu, a tu się nagle okazuje, że belgijskie komiksy (wiedzieliście, że Smerfy pochodzą z Belgii?) były pierwsze i na dodatek mają duży wpływ kulturę komiksową w Europie. Wow! A brukselską miłość do komiksów zaobserwować łatwo, bo całe miasto pomaziane jest przecudownymi muralami. A dla totalnie wkręconych w temat została wyznaczona specjalna trasa śladami wszystkich brukselskich murali.
2. Bruksela jest magicznym miastem, w którym miałam okazję parę razy zabłądzić - a wierzcie mi lub nie, mapą to ja się obsługiwać potrafię. Jednak ilość bocznych uliczek bocznej ulicy jest tak duża, że łatwo poczuć zawrót głowy i skręcić w złą stronę. Mimo to nie bójcie się - odkryjecie przez to wiele cudownych zakątków.
A jeżeli chcecie zaopatrzyć się w mapę to takową znajdziecie za pół euro w informacji turystycznej na Grand Place. A jeżeli jesteście ultra budżetowymi podróżnikami, to słyszałam o USE-it, czyli informacji turystycznej dla młodych obieżyświatów, która mapki rozdaje za darmo.
3. Nie wiem, co Belgom chodzi po głowie, ale mają oni słabość do...siusiającej ferajny. Oprócz Manneken Pis, za którym stoi dość szlachetna historia, jest też Jeanneken Pis - ona jednak jest tylko atrakcją turystyczną oraz Zinneke, o którym niewiele w sumie wiadomo.
4. Uważajcie, bo w Belgia jest krajem dwujęzycznym, a to oznacza, że każda informacja/znak/szyld/cokolwiek innego jest zarówno w języku francuskim jak i holenderskim. Wprowadza to mały zamęt, szczególnie podczas chodzenia po mieście - najlepiej więc wybrać jeden język i konsekwentnie go szukać w gąszczu informacji i tabliczek.
5. Jeżeli jakimś trafem wasz wzrok powędruje dość nisko i zauważycie takie coś przy drzwiach, co pokazuje poniższe zdjęcie, to oddychajcie głęboko - wszystko jest w normie - właśnie zobaczyliście belgijskie grattoir, czyli czyściki do butów. Bo wiecie, kiedyś po mieście jeździły konie, było błotko, a do domu przecież nikt nie chciał nanieść brudu do domu, prawda?
6. Chcąc dostać się do Atomium trzeba złapać linię metra numer 6 - oznaczoną kolorem niebieskim i wysiąść na stacji Heysel.
7. A moje spostrzeżenia zakończę bardzo smutnym akcentem - kierowcy brukselscy do kulturalnych nie należą i nie mają w zwyczaju przepuszczania pieszych, co czasem wymaga wielkiej cierpliwości. Dlatego uważajcie, o ile życie wam miłe.
Pozdrawiam,
Karolina
26/06/2014
Brussels | Day 3
Trzeciego dnia w Brukseli miałam zaledwie parę godzin na zwiedzanie, bo później przyszedł czas powrotu do Amsterdamu. Postanowiłam więc wyjść na miasto już wczesnym rankiem, mając nadzieję na uniknęcie w niektórych miejscach dzikich tłumów. Na samym początku, pobiegłam szybko pożegnać się z moim ulubionym miejscem, czyli panoramą przy Palais de Justice. Och, jeszcze długo będę wspominać tamtejsze widoki...
Potem poszłam pożegnać się z porannie bezludnym wzgórzem Mont des Arts, które stało się moim drugim ulubionym brukselskim miejscem. Ja chyba już tak mam, że uwielbiam punkty, w których mogę podziwiać panoramę miasta - ta ogromna przestrzeń leżąca u mych stóp działa na mnie niezwykle kojąco.
Wciąż było dość wcześnie, więc popędziłam na Grand Place, mając nadzieję na zobaczenie go bez zastępów turystów z całego świata. I faktycznie, 9 rano to idealna pora na spokojne podziwianie tego miejsca, o którym mówi się, że jest jednym z najładniejszych rynków Europy. I faktycznie jest w nim coś uroczego.
Około południa dotarłam do Laeken, czyli dzielnicy odrobinę na obrzeżach miasta, gdzie znajduje się Atomium. Chwilę pokręciłam się w okolicy tego modelu chemicznego żelaza, który został zbudowany z okazji brukselskiej edycji wystawy światowej. Na miejscu moją uwagę zwrócił również pewien pałac na przeciw Atomium, który jak się później okazało, gości u siebie brukselskie targi.
Po powrocie do centrum, przyszedł już ostateczny czas pożegnania z Brukselą i powrót do domu, a cała wizyta z pewnośćią została zaliczona do bardzo udanych.
Pozdrawiam,
Karolina :)
Potem poszłam pożegnać się z porannie bezludnym wzgórzem Mont des Arts, które stało się moim drugim ulubionym brukselskim miejscem. Ja chyba już tak mam, że uwielbiam punkty, w których mogę podziwiać panoramę miasta - ta ogromna przestrzeń leżąca u mych stóp działa na mnie niezwykle kojąco.
Wciąż było dość wcześnie, więc popędziłam na Grand Place, mając nadzieję na zobaczenie go bez zastępów turystów z całego świata. I faktycznie, 9 rano to idealna pora na spokojne podziwianie tego miejsca, o którym mówi się, że jest jednym z najładniejszych rynków Europy. I faktycznie jest w nim coś uroczego.
Około południa dotarłam do Laeken, czyli dzielnicy odrobinę na obrzeżach miasta, gdzie znajduje się Atomium. Chwilę pokręciłam się w okolicy tego modelu chemicznego żelaza, który został zbudowany z okazji brukselskiej edycji wystawy światowej. Na miejscu moją uwagę zwrócił również pewien pałac na przeciw Atomium, który jak się później okazało, gości u siebie brukselskie targi.
Po powrocie do centrum, przyszedł już ostateczny czas pożegnania z Brukselą i powrót do domu, a cała wizyta z pewnośćią została zaliczona do bardzo udanych.
Pozdrawiam,
Karolina :)
Soon
Cheerio,
Karolina xxx
Cheerio,
Karolina xxx
19/06/2014
Go Oranje!
Wczoraj wieczorem cała Holandia wpadła w euforię po wygranym meczu z Australią na Mistrzostwach Świata w piłce nożnej. Jak potoczą się dalsze losy drużyny - zobaczymy. Wiem, jednak, że spokojnie cały kraj mógłby już teraz otrzymać tytuł mistrzów w dekorowaniu swoich domów.
Po krótkim artykule w lokalnej gazecie na temat jednej z wystrojonych ulic, sama wybrałam się na poszukiwanie najbardziej okazałych ozdób. Szybko zauważyłam, że w centrum miasta nie przykład się do tego większej wagi, ale to co dzieje się na przedmieściach to istne szaleństwo. Mega pozytywne oczywiście.
I tak oto trafiłam na Orionstraat, a także pochodziłam po tamtejszej okolicy, gdzie dosłownie każdy dom jest wystrojony, a łopoczące na wietrze flagi zawieszone między domami wywołują dreszcze:
A poniżej to już samo centrum - dość ubogo zalane pomarańczową falą. Trafiłam jedynie na parę flag, piłki czy tematyczne metki w sklepie. Przedmieścia wymiatają! :D
Pomarańczowo pozdrawiam,
Karolina
Po krótkim artykule w lokalnej gazecie na temat jednej z wystrojonych ulic, sama wybrałam się na poszukiwanie najbardziej okazałych ozdób. Szybko zauważyłam, że w centrum miasta nie przykład się do tego większej wagi, ale to co dzieje się na przedmieściach to istne szaleństwo. Mega pozytywne oczywiście.
I tak oto trafiłam na Orionstraat, a także pochodziłam po tamtejszej okolicy, gdzie dosłownie każdy dom jest wystrojony, a łopoczące na wietrze flagi zawieszone między domami wywołują dreszcze:
A poniżej to już samo centrum - dość ubogo zalane pomarańczową falą. Trafiłam jedynie na parę flag, piłki czy tematyczne metki w sklepie. Przedmieścia wymiatają! :D
Pomarańczowo pozdrawiam,
Karolina
Yesterday evening everybody in the Netherlands experienced great euphoria after their national team won against Australia in the football World Cup. We'll see soon how they will end the championship. However, I know that the whole country could become world champions in decorating their houses.
After a brief article in our local newspaper about one of the decorated streets, I decided to look for the most impressive ornaments myself. I quickly noticed that the city centre is't a good example for that. There are, though, crazy things going on in the suburbs. Crazy in a positive way, of course.
After a little while, I found Orionstraat, and explored nearby area, where literally every house is decorated. Those flapping flags in the wind just make you shudder.
The three very last photos show decorations in the city centre, which as you can see are very poor - some flags and thematic labels in the shop. Yay for the suburbs! :)
Cheerio,
Karolina xxx
After a brief article in our local newspaper about one of the decorated streets, I decided to look for the most impressive ornaments myself. I quickly noticed that the city centre is't a good example for that. There are, though, crazy things going on in the suburbs. Crazy in a positive way, of course.
After a little while, I found Orionstraat, and explored nearby area, where literally every house is decorated. Those flapping flags in the wind just make you shudder.
The three very last photos show decorations in the city centre, which as you can see are very poor - some flags and thematic labels in the shop. Yay for the suburbs! :)
Cheerio,
Karolina xxx
Subscribe to:
Posts (Atom)