Wczoraj wieczorem cała Holandia wpadła w euforię po wygranym meczu z Australią na Mistrzostwach Świata w piłce nożnej. Jak potoczą się dalsze losy drużyny - zobaczymy. Wiem, jednak, że spokojnie cały kraj mógłby już teraz otrzymać tytuł mistrzów w dekorowaniu swoich domów.
Po krótkim artykule w lokalnej gazecie na temat jednej z wystrojonych ulic, sama wybrałam się na poszukiwanie najbardziej okazałych ozdób. Szybko zauważyłam, że w centrum miasta nie przykład się do tego większej wagi, ale to co dzieje się na przedmieściach to istne szaleństwo. Mega pozytywne oczywiście.
I tak oto trafiłam na Orionstraat, a także pochodziłam po tamtejszej okolicy, gdzie dosłownie każdy dom jest wystrojony, a łopoczące na wietrze flagi zawieszone między domami wywołują dreszcze:
A poniżej to już samo centrum - dość ubogo zalane pomarańczową falą. Trafiłam jedynie na parę flag, piłki czy tematyczne metki w sklepie. Przedmieścia wymiatają! :D
Pomarańczowo pozdrawiam,
Karolina
Yesterday evening everybody in the Netherlands experienced great euphoria after their national team won against Australia in the football World Cup. We'll see soon how they will end the championship. However, I know that the whole country could become world champions in decorating their houses.
After a brief article in our local newspaper about one of the decorated streets, I decided to look for the most impressive ornaments myself. I quickly noticed that the city centre is't a good example for that. There are, though, crazy things going on in the suburbs. Crazy in a positive way, of course.
After a little while, I found Orionstraat, and explored nearby area, where literally every house is decorated. Those flapping flags in the wind just make you shudder.
The three very last photos show decorations in the city centre, which as you can see are very poor - some flags and thematic labels in the shop. Yay for the suburbs! :)
Delektując się świeżą bagietką o poranku drugiego dnia mojej brukselskiej przygody, po raz kolejny upomniałam siebie, że zbyt francusko się tu stołuję, więc tego dnia celem było smakowanie Belgii. Ale zanim o jedzeniu, to kolejny dzień w Brukseli, oficjalnie powitałam na wzgórzu Mont des Arts, które znajduje się w pobliżu Pałacu Królewskiego, a z którego rozciąga się całkiem niezły widok na centrum miasta.
Po drodze przypadkowo trafiłam do parku pełnego rzeźb, wśród których moją uwagę szczególnie zwróciła pani, która wygląda jakby robiła sobie jakąś szaloną selfie.
Potem przemykając obok Pałacu Królewskiego, wybrałam się do dzielnicy bardziej biznesowo-dyplomatycznej. Moim celem była wizyta w Parlamentarium, czyli części Parlamentu Europejskiego bezpłatnie otwartej dla zwiedzających. I co ciekawe, centrum możemy zwiedzać w języku urzędowym każdego państwa należącego do Unii!
Część edukacyjna zaliczona, więc przyszła pora na wdrożenie mojej misji poszukiwania belgijskich frykasów. Udałam się więc do Maison Antoine na Place Jourden, gdzie według plotek znajduje się najlepsza frytkarnia w mieście. No i skusiłam się na pyszne frytki, oczywiście z majonezem.
A na deser, czyli belgijskiego gofra - bez żadnych dodatków, czyli tak jak jedzą je lokalni, pobiegłam do Parc du Cinquantenaire. Park ten gości u siebie łuk triumfalny, który zbudowany został tylko dlatego, że jednemu z królów Belgii zachciało się upiększania miasta. I faktycznie mu się to udało.
Okolice parku są dobrym miejscem na podpatrzenie brukselskiej architektury secesyjnej, pełnej zdobień, krzywizn i kolorów, a która przez lokalnych określana jest mianem art nouveau.
Odległe zakątki zostały zdobyte, więc przyszła pora na powrót do centrum, gdzie przecinając Galleries of Saint-Hubert, dotarłam ponownie na Grand Place, który znów był przepełniony turystami.
Zostawiając więc za sobą ścieżki wszystkim znane, udałam się na poszukiwanie reszty sikającej ferajny, czyli Zinneke - psa oraz uroczego dziewczęcia - Jeanneke Pis.
Potem już tylko przyszła pora na pamiątkową selfie pozytywnie umęczonego człowieka - przeszłam tego dnia około czternastu kilometrów, a następnie smakowanie belgijskiej czekolady i podziwianie widoków z balkonu na dobranoc.
Gorąco pozdrawiam,
Karolina x
When I was enjoying fresh baguette in the morning on the second day of my adventure, I noticed once again I eat in a too French way. So I planned to taste Belgium that day. But before that, I officially welcomed my second day in Brussels on the top of the Mont des Arts which is located close to the Royal Palace and offers a pretty good view for the city.
On my way, I accidentally found a park full of sculptures. There is nothing surprising about that except one tiny sculpture with particularly drew my attention. This lady looks as if she's trying to take some crazy selfies!
Then, dashing past the Royal Palace, I visited a more diplomatic district where my goal was to visit the Parlamentarium. It's a part of the European Parliament which is open to the public for free. The center can be explored in every official language of the EU!
Educational stuff checked, so it's time to start my hunt for Belgian food. According to the rumours, the best chips in Brussels are sold in Maison Antoine on Place Jourden. So I went there to get some chips with mayonnaise, of course.
After that, I rushed to the Parc du Cinquantenaire where I had some dessert - a Belgian waffle - without any toppings, like locals do. There is that monumenral triumphal arch in the park, which was built because one of the Belgian kings wanted to beautifying the city. In fact he succeeded.
The park's surroundings are a perfect place to admire Brussels Art Nouveau architecture, which is full of ornaments and colors.
I decided to stop visiting remote spots and returned to the centre, where passing through the Royal Galleries of Saint-Hubert, I got back to the Grand Place, which was full of tourists again.
So I left behind a tourist path known to all and I looked for the rest of the peeing band - Zinneke - the dog and the lovely girl - Jeanneke Pis.
Then I just had time to take a selfie of a positively exhausted me - I walked about fourteen kilometers that day. I also tasted some Belgian chocolates and admired the view of sunset from the balcony.
Delikatny stres samotnej podróży opadł, gdy dojechałam na miejsce, a jego miejsce zajęła czysta ekscytacja. Postanowiłam dotrzeć jak najszybciej do mieszkania, które znalazłam na airbnb, by zostawić plecak i ruszyć na pierwsze podboje Brukseli.
Gubiąc się odrobinę po drodze, zupełnie przypadkowo trafiłam na taki oto zwyczajny pomnik, na który jedynie spojrzałam kątem oka. Na szczęście mój wzrok ponownie powędrował w tamtą stronę, dzięki czemu odkryłam super miejsce do podziwiania panoramy Brukseli - widać nawet Atomium, o którym nie było mowy w żadnym z przewodników, jakie przed wyjazdem przeczytałam. Od tamtego momentu wiele razy wracałam na plac przy Palais de Justice, gdzie też zrobiłam moje chyba ulubione zdjęcie z tego miasta, czyli to, które pokazałam wam w poprzednim poście.
Lżejsza o bagaż z niezbyt dokładną mapą-wydrukiem z Google Maps, ruszyłam na beztroskie gubienie się po Brukseli, bo pierwszego dnia do wielu miejsc trafiałam bardziej przypadkowo niż w ramach zaplanowanej wycieczki. A po drodze do informacji turystycznej po mapę, dziełem przypadku stała się również moja mała wycieczka śladami brukselskich murali, których przez zupełny przypadek zobaczyłam dość sporo.
Późnym popołudniem dotarłam na rynek miasta - Grand Place, który tamtego był nieziemsko zatłoczony, więc szybko zmyłam się w inne zakątki.
A że byłam w pobliżu, to skoczyłam na szybkie odwiedziny u Manneken Pis, czyli siusiającego chłopca będącego symbolem miasta. Jedna z legend mówi, że wieki temu, gdy najeźdźcy podłożyli materiały wybuchowe w murach miejskich, pewien chłopiec odkrył to miejsce, załatwił swoją potrzebę na lont i tym samym uratował Brukselę przed atakiem wroga.
Obecnie Manneken Pis jest małym modelem, bo z różnych zakątków świata otrzymuje stroje, w które jest przebierany.
Tego dnia pokręciłam się również chwilę w okolicach Pałacu Królewskiego, w którym jednak, ku mojemu rozczarowaniu, rodzina królewska nie mieszka na co dzień.
A także odkryłam również przepiękny skwero-park - Petit Sablon, który jest prawdziwą oazą spokoju, znajdującą się w samym centrum miasta.
Mój pierwszy dzień w Brukseli zakończyłam najpierw odkryciem gigantycznej kamienicy, która wygląda dość zabawnie w otoczeniu reszty karzełków, a następnie przepysznymi croissantami. Po zjedzeniu ich uświadomiłam sobie, że nijak jest to belgijskie jedzenie, więc kolejnego dnia udałam się na poszukania lokalnych przysmaków.
Gorąco pozdrawiam,
Karolina
Subtle stress of travelling on my own was replaced with pure excitement when I arrived at the station. I wanted to get to the flat I found on airbnb as soon as possible to leave my backpack and start exploring Brussels.
Getting lost a bit, I came across this ordinary monument which I only glanced at. Fortunately, my look went again in this direction because I found a brilliant place to enjoy the skyline of Brussels totally by accident. You can even see the Atomium from there. The square next to the Palais de Justice wasn't mentioned in any of the tourist guides I read so it was a real discovery to me. Since then, I returned there many times and I even took my favourite photo of Brussels there which I showed you in my previous entry.
Having left my luggage, I headed for sightseeing with my not-that-precise map printed from Google Maps. Because of the inaccurate map, my first day in Brussels was full of getting lost and exploring random places. Totally by accident, I even stepped on a comic strip path and admired quite a lot of them.
Late in the afternoon, I finally got to the town square - the Grand Place, which was way too busy, so I quickly melted away to other places.
And as I was around, I paid a quick visit to the Manneken Pis. This peeing boy is a symbol of the city. One legend says that ages ago, when the invaders set explosives in the city walls, a boy found them and peed on the wick to extinguish it so this way he saved Brussels from the attack.
Currently, the Manneken Pis is a small model because he usually wears regional outfits he gets from different countries in the world.
I had a chance to hang out near the Royal Palace a bit, in which, to my disappointment, the royal family doesn't live on a daily basis. What's more, I also discovered a beautiful park - Petit Sablon which is a real source of peace in the middle of the city centre.
On a way to the flat, I found that giant building surrounded by loads of small dwarf-dwellings which looks quite funny.
My first day in Brussels was finished with some mouth-watering croissants. After eating them I realised this wasn't typical Belgian food so I promised myself to look for local goodies the next day.
Witajcie! Ależ u mnie się ostatnio działo! O wszystkim opowiem wam już niedługo, ale nim zacznę, to w ramach wstępu, porozmawiajmy dzisiaj o strefie komfortu, która jest mocno związana z moimi ostatnimi przygodami.
Każdy z nas ma swoje granice, w których czuje się bezpiecznie - codziennie wydeptywane ścieżki, rutyna, jakieś nawyki. I właśnie brak zmian tworzy naszą strefę komfortu. Ja też takową mam i postanowiłam wystawić ją na próbę - udałam się na parę dni do Brukseli. Zupełnie sama. Było to dla mnie nielada wyzywanie, któremu podołałam. I czuję ogromną satysfakcję z tego powodu.
Strefę komfortu powinniśmy małymi kroczkami rozszerzać. A wiecie dlaczego? Bo nasze marzenia, rozwój leżą poza naszą strefą komfortu. Musimy podejmować wyzwania, mierzyć się ze swoimi lękami, by doświadczać ciekawych rzeczy i osiągnąć poczucie spełnienia.
Ja mam zamiar pracować nad moją strefą komfortu, bo chcę ograniczyć monotonię codzienności, poznawać świat i się rozwijać. Takie przełamywanie siebie jest chyba niezbędne do uczynienia naszego życia ciekawym, o czym często zapominamy w zderzeniu z rutyną. A wy? Pracujecie nad swoją strefą komfortu? Macie jakieś ciekawe sposoby?
Gorąco pozdrawiam,
Karolina
Hello! There are so many things going on in my life lately! Don't worry, I'm about to tell you everything very soon. Before that though, I'd like to talk about the comfort zone as a kind of an introduction because it is something really connected with my recent adventures.
All of us has their own limits in which we feel safe - our daily routines and habits. This lack of change forms out comfort zone. However, I decided to expand my zone a bit and went for a few days to Brussels. Completely on my own! It was a big challenge for me which I fulfiled and I'm really proud of the result.
We should work on our comfort zone step by step. Why? Because our dreams and development are outside our comfort zone. We need to take those challenges, deal with our fears to experience exciting things and to achieve fulfilment.
I'm going to work on my comfort zone much more these days because I want to reduce the monotony of my daily life, explore the world and develop myself. Those actions are probably necessary to make our life interesting. And you? Are you trying to expand your comfort zone? Have you any interesting ways to do so?